Klucz do kredensu
Cienie łagodnie wkraczały do jadalni przez odsłonięte okno. Ostatnie blaski zachodzącego słońca rzeźbiły fakturę drewna starego kredensu, kiedy nabrałam ochoty, by do niego zajrzeć. Stanęłam onieśmielona majestatem wspomnień, a moja ręka zawahała się przez moment, nie mogąc dojść do porozumienia z pragnieniem, którą szafkę otworzyć jako pierwszą. Kluczyk do głównej, największej części, zachrobotał przy przekręcaniu. Dwa obroty wystarczyły, żeby się dobrać do wspomnień. Karafka z granatowego szkła i sześć malutkich kieliszków do nalewek stało spokojnie w oczekiwaniu na użycie. Drobne kwiatki zaznaczone złotą obwódką, spływały kolorową emalią bezpośrednio na srebrną tacę. Więcej nic w tej szafce nie było. Czyżby? Przecież ktoś moczył usta w ratafii, którą nalewała prababka jakieś sto lat temu swoim przyjaciółkom, a śmiech znad wiśniówki pradziadka dudnił echem w pustej szafce, niczym kwinta w oktawie dwukreślnej. Zamykam oczy. Patrzę na nich.