Ostatni dzień lata
Do tej miniatury literackiej użyczyła mi swojej ilustracji pewna młoda malarka. Antonina Łyczkowska publikowała już swoje prace min. w wydawnictwie Capsules Book - Drawn 4. Leaders in Contemporary Ilustration, czasem wrzuca coś na Instagram jako Antanna.
Ostatni dzień lata
Ostatni dzień lata świętowałyśmy z przyjaciółkami na plaży nad jeziorem. Jeszcze wrześniowy chłód nie chwytał za stopy, kiedy chodziłyśmy po rozgrzanym piasku więc zabawa przeciągnęła się do wieczora. Dopiero wtedy poczułam kąśliwe zimno i szybko założyłam skarpety oraz trampki. Niewiele pomogło, tym bardziej, że dwa piwa wypite w ciągu dnia przestały już mnie rozgrzewać.
- Kaśka, chodźmy już, co się grzebiesz? - usłyszałam.
- Czekajcie, tylko wytrzepię koc - odparłam i zamaszyście strząchnęłam piasek z kraciastego kawałka filcu.
Dziewczyny szybko wskoczyły do auta, którym mąż jednej z nich rozwiózł nas do domów.
Już w momencie, kiedy próbowałam przekręcić klucz w drzwiach do mieszkania poczułam, że coś jest nie tak, jakoś inaczej niż zwykle, jednak zamek ustąpił. W środku było ciemno. Może to nic szczególnego o tej porze, ale mój chłopak powinien czekać na mnie z kolacją. Tak jak się umówiliśmy: Raz w miesiącu on wychodzi ze swoimi kolegami, raz ja - z przyjaciółkami. Ten, kto zostaje w domu, przygotowuje kolację.
Rozczarowana zajrzałam do lodówki, bo przez cały dzień specjalnie unikałam obżarstwa, żeby spałaszować frykasy przygotowane przez Maćka. Żadnych rarytasów tam nie odkryłam: resztki ze śniadania, otwarty sok pomidorowy (nie lubię) i kilka produktów, z których chyba nawet najlepszy kucharz nie wyczaruje nic dobrego.
Zrezygnowana położyłam się na kanapie i pstrykałam pilotem od telewizora. Ciepły pled naciągnęłam na głowę. Powieki skleiły się bezwiednie. O trzeciej nad ranem obudził mnie głód. Maćka nadal nie było. Sprawdziłam wiadomości w telefonie i zaczęłam się niepokoić. Wybrałam jego numer - miał wyłączony telefon. Przez chwilę biłam się z myślami, czy powinnam zadzwonić do jego rodziców, ale postanowiłam, że zrobię to rano. Zjadłam kanapkę z serem, co uspokoiło żołądek i wróciłam na kanapę. Sen nie nadchodził.
Do rana snułam różne teorie. Co się wydarzyło tego dnia, kiedy mnie nie było? Może miał wypadek, a może też zabalował z kumplami? Może pojechał do domu, bo coś się komuś stało? Może mnie zdradził? Cholera. To mnie zaczęło wkurzać. Pięć po siódmej zadzwoniłam do jego matki. Też nie odebrała. Spróbowałam do ojca - odpowiedziała mi głucha cisza.
Wyczyściłam zęby i zamówiłam taksówkę. Pięć minut później jechałam do niego. Chociaż byliśmy ze sobą od pół roku czasem nocował u rodziców, żeby ( jak mawiał) mogli się jeszcze nim nacieszyć zanim ucieknie na dobre. Wiedziałam, że miał na myśli ślub, chociaż pierścionka jeszcze nie dostałam. O pewnych sprawach się nie mówi, a i tak są oczywiste.
- Siedemnaście - rzucił taryfiarz, kiedy zatrzymał się przed ich domem.
Dałam dwie dychy i podziękowałam. Chłodny poranek otrzeźwił mnie od razu i weszłam przez furtkę na podwórze. Zarośnięte chwastami trawniki nie przypominały kwietnych rabat mojej przyszłej teściowej, które z dumą prezentowała mi tydzień temu. Cofnęłam się na ulicę, żeby sprawdzić numer. To jednak tutaj, potwierdziłam w myślach i już odważniej weszłam do środka.
- Znowu pani tutaj przychodzi - usłyszałam głos kobiety zza płotu. Sąsiadka, którą widywałam już wcześniej, machała do mnie ręką.
- Nie rozumiem. Jak to znowu?
- Przyjeżdża pani co niedziela z samego rana, od tego czasu, kiedy to się stało. To niczego nie zmieni. Trzeba żyć. Pani taka młoda…
Dopiero teraz podniosłam wzrok i zobaczyłam górujące nad krzewami brunatne, garbate zgliszcza, które kiedyś były domem. Szufladki mojej niepamięci otwierały się w zastraszającym tempie. Na rozłożony w popłochu parasol spadły pierwsze krople jesiennego deszczu.