Zaschło mi w ustach
Piasek chrzęścił między zębami, jakby wdarł się pomiędzy tryby maszyny precyzyjnej. Fala, która obmywała moje ciało była nadzwyczaj orzeźwiająca i wracała raz po raz, żeby polizać mnie swoim szerokim jęzorem, przy okazji wtłaczając kolejne porcje słonej wody z drobinkami muszli i sopockiej plaży. Kilkoro turystów zatrzymało się niedaleko, przyglądając się z obrzydzeniem przedstawieniu, prychając i niewybrednie komentując. Dzieci zasłaniały oczy. Pies zawył.Zanim ciało trafiło w to miejsce, próbowałam zmienić moje życie. Zanim zmieniłam życie, moje ciało już się poddało, dokładnie tak samo, jak w piątej klasie, kiedy w upalny dzień kazali mi biegać w maratonie. Woda została w szkolnym, przerdzewiałym kranie, w toalecie dla dziewcząt, a ja oddalałam się od tego życiodajnego źródła, gasnąc z minuty na minutę, schnąc, jak sałata w szklarni, kiedy zapomną ją podlać. Tamto uczucie wróciło. Tylko że wtedy ktoś podniósł wątłe ciało i włożył do karetki, która rzężąc przeraźliwie pędziła do szpitala, obwieszczając światu swoim skowytem, że zdarzyło się coś istotnego.Teraz zawisł nade mną tłum widzów, skamieniałych i napiętych w oczekiwaniu spektaklu. Chyba przestali gadać, bo dźwięki nagle ucichły. Jeszcze czułam zapach nadgniłych wodorostów, ciepło słońca otulające mnie naprzemiennie z chłodem morza. Kiedy spękane usta straciły siłę, by się poruszać, piasek przestał chrzęścić. Ludzie gapili się nadal.
JOLA CZEMIEL
fot Pixabay Pexels