Wiosna. Drzewo napęczniało i zaczęło się drapać. Swędziały je szczególnie zgrubienia na gałęziach, których w żaden sposób nie mogło się pozbyć. Wystawione na słońce nabrzmiewały niczym guzy zadżumionych. Chłodne jeszcze, marcowe noce niosły ukojenie, ale kolejny miesiąc okazał się najcięższy. Guzy zrobiły się obszerniejsze, aż nagle jeden po drugim zaczęły pękać. Ze środka nie wylała się ropa ani inna cuchnąca maź, jakiej drzewo się spodziewało, za to z pęknięć wypełzły seledynowe płatki. Wiotkie i delikatne powiększały się każdego dnia. Tkwiły w ciele drzewa, ciągnąc z niego życiodajne soki i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek odejdą. Trudno, pomyślało drzewo. Dam radę. Najwyżej wcisnę nieco głębiej swoje korzenie. Przynajmniej ból minął.
Lato. Liście kołysały się na wietrze, przyjmowały skrzydlatych gości, a w upalne dni robiły przyjemny cień. Drzewo zapomniało o cierpieniu i zaprzyjaźniło się z nimi tak silnie, że nawet wichurom nie pozwoliło zerwać choćby jednego. Zakochało się w ich szeleście i z czułością podglądało ptaki, które korzystały z osłony i wiły wśród nich przepyszne gniazda.
Jesień. Tak, to musiał być listopad. Tej nocy drzewo dygotało z zimna i tuliło się do liści, które ostatnio nabierały dziwnych barw. Żółte, słoneczne, jeszcze mu się podobały. Niosły za sobą wspomnienie lata. Co innego czerwone. Fuj! Ten kolor nie należał do jego ulubionych. Kiedy zbrązowiały i skurczyły się (pewnie z zimna), zaczęły uciekać. Leciały z wiatrem, jakby wybrały się w długo planowaną podróż. Hej, dokąd lecicie? Chciało zawołać drzewo. Czy wam czegoś zabrakło? Ale nie zawołało. Zamiotło gałązkami ostatnie listki, które spadły niedaleko i czule otuliło nimi pień. Nie, nie chciało się z nimi rozstać.
Zima. Pierwsze mrozy nadeszły niespodziewanie. Drzewo marzło i powoli zapadało w letarg. Lęk przed zimą tak je paraliżował, że nawet korzenie, które ukryło głęboko pod ziemią, dygotały ze strachu. Możesz to sprawdzić przytulając się do drzewa w każdy mroźny dzień. Dopiero kiedy ponakrywa je śnieg, poczuje spokój i naprawdę zaśnie. Ale ze śniegowymi gwiazdkami nigdy nie uda mu się zaprzyjaźnić. Przecież właśnie śpi. Śni o upalnym lecie i szeleszczących liściach, a wiosną znowu zaczną swędzieć je gałęzie. I historia się powtórzy. Szkoda, że nie dla wszystkich. Jola Czemiel