Skryba i Ja

Duchy

. 22 min czytania . Written by Jolanta Czemiel
Duchy

Duch pierwszy - przemoc

Tych emocji unikaj, jeśli nie chcesz przyciągać złych duchów. Błąkają się one po okolicy nie znalazłszy swojego miejsca gdzieś w zaświatach i nękają nas na tym ziemskim padole. Podobno. Jedenaście zjawisk, które szczególnie mocno przyciągają złe duchy stało się inspiracją do napisania jedenastu miniaturek. Boicie się? Nie czytajcie w nocy.

Sopot, Karlikowo, 16-18 sierpnia,2019

Smutek i ból przenikający ludzką duszę w domach naznaczonych przemocą przyciąga złe duchy jak pszczoły do ula.

W takim apartamencie jeszcze nie spaliśmy. Od kilku lat preferujemy turystykę namiotową, ale Jurek uparł się, że na dziesiątą rocznicę naszego ślubu powinniśmy zrobić coś ekstra. Wybór padł na Sopot.

Pełnia sezonu nie pokrzyżowała naszych planów. Wręcz przeciwnie. Szukaliśmy okazji i się udało. Dom Za Żelazną Bramą zdawał się czekać właśnie na nas. Pakowanko i już nas nie ma. To znaczy jesteśmy, tylko nie w domku, a we wspaniałej sopockiej willi tuż przy deptaku.

Już pierwsza noc powinna wzbudzić nasz niepokój. Co ja mówię! Pierwszy dzień. Poza nami w tym ogromnym domu nie było więcej nikogo. Cena niska, jak na sezon, właścicielka uśmiechnięta (widzieliśmy ją zaledwie przez moment, kiedy wręczyła nam klucze), wystrój obłędny – stare meble, satynowa pościel, świeże kwiaty na każdym stole. Nasza radość była tak wielka, że nic nie mogło jej zakłócić. Na razie.

Całe popołudnie leżeliśmy na plaży, a wieczór przesiedzieliśmy w barze, sącząc drinki i słuchając krzyku ostatnich mew. Mimo zmęczenia podróżą i nowymi wrażeniami, nie mogliśmy zasnąć. Ażurowe, drewniane schody, prowadzące na piętro, gdzie znajdował się nasz apartament skrzypiały cyklicznie, jakby ktoś po nich wchodził albo schodził. Namówiłam męża, żeby zobaczył co się tam dzieje, mając nadzieję, że to nowi goście wędrują w nocy do kuchni, albo salonu z kominkiem, który znajdował się na parterze. Nic podobnego.

Jerzy uchylił drzwi i trzeszczenie usłyszeliśmy wyraźniej. Nie pomogło zapalone na schodach światło ani bieganie na dół i na górę. Trzaski trwały do rana, chociaż koło czwartej udało nam się zasnąć (mam nadzieję, że Jurkowi też) i nad ranem ustały. W każdym razie, kiedy o dziewiątej wstałam, żeby napić się wody, nic już nie dochodziło zza drzwi, które zamknęliśmy przezornie na klucz.

Bieganina po Sopocie, plaża, drinki i…kolejna noc. Profilaktycznie wypiliśmy nieco więcej, żeby nie mieć problemów z zaśnięciem. Ponownie jednak koło godziny pierwszej w nocy usłyszeliśmy stąpanie. Żeby tylko stąpanie, spalibyśmy jak zabici. Tym razem dołączyło się do tego sapanie. Jurek podejrzewał, że właścicielka straszy lokatorów, którzy wynoszą się przed terminem i w ten sposób zarabia podwójnie. Ze wściekłością w oczach wybierał numer podany na stronie internetowej w zakładce „kontakt”.

- Piip, piip, piip – po którymś piknięciu odpuścił i napisał sms-a.

Nie chciał mi pokazać, ale zrozumiałam, że my tak łatwo się nie poddamy, przecież duchy nie istnieją, a straszenie jest dobre dla małych dzieci. Położyliśmy się do łóżka.

Rano przyszła odpowiedź. Lakoniczna nieco, ale zadowoliła nas całkowicie.

„Proszę nie zwracać na to uwagi. Dom jest stary, a nadmorski wiatr gra na nim swoją melodię.”

- Nawet romantycznie – stwierdziłam. – Wiatr, który gra na domu.

Jurek tylko warknął i zniknął w łazience. Kiedy zeszliśmy na dół zapachniało jaśminem. Dlaczego wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? Jaśminy przecież nie kwitną w sierpniu, poza tym szybko gubią płatki, a ten wyglądał, jakby go ktoś przed chwilą wstawił do wazonu. Podeszłam bliżej i pociągnęłam za kwiat. Płatek został mi w palcach. Prawdziwy.

Oprócz sapania i trzeszczenia nic tej nocy nowego nie doszło do tej wietrznej orkiestry. Zasnęliśmy. Rano zbiegłam na dół w piżamie i od razu sprawdziłam, że jaśmin stał, jak poprzednio, a w kwiatku brak płatka, który wyrwałam mu wczoraj. Lekki dreszcz przebiegł przez moje ramiona.

- Jerzyku, może jednak wróćmy wcześniej. Miałeś zacząć remont – krzyknęłam.

- Jeszcze nie czas – odpowiedział zza drzwi łazienki.

Tej nocy było inaczej. Prawdę mówiąc przesiedzieliśmy ją w kucki za szafą, okręceni kołdrą. Ktoś zamknął nas na klucz. Okna nie dało się otworzyć, a telefony, jak w jakimś tandetnym horrorze – nie działały. Za to między tupaniem i dyszeniem pojawił się krzyk. Krzyk małej dziewczynki. I to na pewno nie był wytwór nadmorskiego wiatru.

Rano jak zwykle wszystko wróciło do normy. Jaśmin pachniał. Klucz tkwił w zamku od strony pokoju, a jaśmin nadal pachniał. Spakowaliśmy się i wyszliśmy przed dom. Na podwórku czekała właścicielka. Bez słowa przyjęła od nas klucze i ze spuszczoną głową, unikając kontaktu wzrokowego bąknęła coś na pożegnanie. Wyszliśmy na deptak i odetchnęliśmy z ulgą.

W Warszawie, zaraz po powrocie Jurek zaprosił na piwo swoja siostrę Ulę i we trójkę zasiedliśmy w pubie niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Lubiliśmy wracać do domu pieszo. Ulka strasznie się śmiała z naszej przygody i żeby uwiarygodnić zeznania Jurek musiał pokazać jej zdjęcie sopockiej willi. Po wrzuceniu w wyszukiwarkę pojawił się jednak artykuł sprzed kilku lat. Jerzy zbladł, a Ulka zabrała mu telefon i zaczęła czytać na głos: Szesnastego czerwca dwa tysiące dwunastego roku w Domu Za Żelazną Bramą, należącym do małżeństwa N. policja odkryła zwłoki dziewięcioletniej dziewczynki. Dziewczynka, według ustaleń biegłych sądowych była wcześniej bita i głodzona, co w konsekwencji doprowadziło do jej śmierci. Mąż kobiety, zaraz po zatrzymaniu popełnił samobójstwo, a pani N. przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Dom zaplombowano.

Duch drugi - gniew

Gniewni ludzie i miejsca, w których rodzi się wściekłość są również podatni na nawiedzenie przez bardzo złego ducha.

Cuba, okolice Hawany, 12 lutego

Cisza przed burzą – tak zwyczajnie nazywał ten okres mój wujek. Zanim nadejdą tajfuny, upały i jeden diabeł wie co jeszcze, można tutaj jakoś żyć. Cztery dolary, które dostałam od kanadyjskiego turysty postanowiłam wydać niezwłocznie na gumę do żucia, bo mój mały braciszek mnie o to prosił. Wczoraj ktoś mi wcisnął rajstopy i plastykowy długopis. Wzięłam. W końcu bardzo ładnie się uśmiecham, kiedy nalewam kawę przy śniadaniu.

- Bonżur madam, bonżur mesje – czyż nie brzmi to dostojnie?

- Czy życzą sobie państwo odrobinę kawy? A mleczko? Bardzo proszę – dygam wdzięcznie.

Gniew siedzi już pod skórą. Za moment wypełznie na powierzchnię i wtedy stracę swoją robotę. A wujek tak się o nią dla mnie starał.

Ten młody wsadził mi rękę pod spódnicę, kiedy żona poszła dołożyć sobie owoców ze szwedzkiego stołu. Dzieciaki jeszcze za małe, żeby to zauważyć, ale mój kolega-kelner mrugnął porozumiewawczo. Świnia. Przecież wie, że nic nie mogę zrobić.

Turnus trwa dwa tygodnie. Widziałam ich tutaj w zeszłym roku, ale wtedy zdawał się zapatrzony w swoją małżonkę. Drugiego dnia poprosiłam kolegę, żeby obsłużył ich stolik. Wzruszył ramionami, ale się zgodził.

Trzeciego dnia ten młody wyraźnie na mnie skinął. Coś mamrotał pod nosem i wcisnął mi dziesięć dolców. Znowu wzięłam. Zbieram na książki. Jedna taka znajoma przywozi z Europy. Poczekałam, aż żona się oddali i ponownie podeszłam z kawą. Poczułam dokładnie miejsce, dokąd zawędrował jego palec. W głowie mi zaszumiało, a gniew, kiełkujący we mnie od miesięcy pękł niczym dojrzały owoc pomarańczy, który spadł z drzewa strącony przez pilika. Dzbanek z gorącą kawą podskoczył mi w rękach i na wszystko było już za późno. Nie złożył skargi. Jutro znowu idę do roboty. Ktoś niewidzialny szepce mi do ucha słowa otuchy. Wezmę ze sobą nóż.

Duch trzeci - głęboki smutek

Ludzie pogrążeni w depresji nie potrafią się bronić przed atakiem ducha i często mu ulegają.

W tej wiosce zawsze było coś nie tak. A to woda wyschła w studni, a to koń zdechł bez przyczyny. To tu, to tam zdarzały się niewyjaśnione przypadki. Ale z nadejściem tegorocznej wiosny wszystko wyglądało na spokojne, wyciszone, nawet stary Jan, który od czasu do czasu przeleciał przez drogę z siekierą, nie wysadzał nosa z chałupy.

Hanka wywiesiła gacie i koszule na sznurze przed domem. Umarł, to umarł, ale niech ludzie nie myślą, że nie dam rady, rozmyślała nad swoim wdowim losem. Głośno trzasnęła drzwiami, żeby sąsiedzi słyszeli i poszła włączyć telewizor.

Trzy miesiące temu pochowała męża. Jej smutek był tak głęboki, jak ta studnia, co wyschła w zeszłym roku. Nawet wiadro na długim łańcuchu nie stukało o dno. Jej tęsknota goniła za smutkiem, a łzy kapały często i gęsto, ale nie na pokaz. Z domu wychodziła suchutka, wytarłszy uprzednio twarz czystym, wykrochmalonym fartuchem. Żałobę zostawiła dla siebie. Nie czekała na litość i współczucie, tym bardziej, że od dwóch lat i tak nie rozmawiała z nikim w okolicy.

Telewizor zabrzęczał i po chwili się załączył. Hanka przełączyła na kanał z ulubionym serialem o miłości i zatonęła w wielkim fotelu. Jak zwykle nie mogła się skupić, a łzy zalały jej bluzkę, przenikając podstępnie przez stanik do ciała rozgrzanego po domowych porządkach. Wzdrygnęła się i wtedy go usłyszała. Tak, wyraźnie usłyszała słowa swojego zmarłego męża. Powiedział: to wszystko przez nich, kochana, nie zasługują na to, by żyć. Zobacz, jak nas skrzywdzili. Musisz im za to odpłacić. Najlepiej zrób to dzisiejszej nocy.

Duch kilkakrotnie powtórzył swoje słowa, a na koniec mocno trzasnął drzwiami od szafy. Dokładnie tak samo, jak to robił jej ukochany za życia, kiedy nie zdążyła mu uprasować ulubionej koszuli na niedzielę. Poczuła, jak chłód ogarnia jej ciało, wślizguje się do każdego narządu, tkanki, a nawet komórki. Kiedy dreszcze wstrząsnęły jej ramionami, sięgnęła po sweter. Nic nie pomogło. Podeszła do pieca. Już wygasł, ale kafle nadal trzymały ciepło. Mimo to dłonie ani trochę się nie ogrzały.

Zaczęła przygotowania. Polana ułożyła w koszu. Z szuflady wyjęła, tak na wszelki wypadek trzy zapalniczki (zostały po mężu, dużo palił) i pudełko zapałek. Kanister z benzyną postawiła w sieni, żeby nie śmierdziało. Przecież musi jeszcze zjeść kolację.

Nieco po dwudziestej drugiej ruszyła na obchód. W jednej tylko chałupie zobaczyła niebieskawy blask od włączonego telewizora, ale to u Felki, co to nie chciała im pożyczyć na rozbudowę stodoły. Ona śpi przy włączonym. Wróciła po przygotowane wcześniej rzeczy. Dokładnie rozmieściła wszystkie polana pod każdym domem, stodołą i szopą. Polała benzyną i podpaliła jedno polano po drugim, jedną chałupę po drugiej. Swoją oczywiście też. A co, niech nie myślą, że to ona.

Duch czwarty - niepokój

Kiedy w sercu gości niepokój, powstaje podatny grunt dla złej energii. Wkrada się taki zły duch i manipuluje, że aż strach.

Lenka od dawna czuła, że coś w jej małżeństwie się psuje. Adrian coraz później wracał z pracy i wiecznie zmęczony odkładał ważne rozmowy na później.

- Jutro porozmawiamy, padam z nóg – mawiał zwykle.

Albo zasypiał z pilotem w ręku i niedokończoną kolacją na talerzu przed telewizorem.

A Lenka chciała tylko porozmawiać o nich, o dziecku, które ciągle planowali, ale jakoś nie było czasu, żeby się na nie zdecydować, o tym, że uciekł kot sąsiadki, a ona też miała w pracy ciężki dzień.

Tego dnia postanowiła zacząć od razu, zanim zrzucił swoje wydeptane buty i niedbale powiesił na wieszaku kurtkę.

- Chcę mieć dziecko – wypaliła.

Spojrzał na nią tak jakoś dziwnie, chociaż po twarzy przemknął cień uśmiechu.

- Już ci mówiłem. Naprawdę ostatnio dużo pracuję i nie mam siły na takie rozmowy – oznajmił. – na takie poważne rozmowy – poprawił się. – a tak w ogóle to ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia. Porozmawiamy o tym w sobotę. – Cmoknął ją w czoło i zniknął w łazience.

Zanim dotarła do sypialni, Adrian już spał.

- Jaki niewinny – usłyszała.

- Śpi jakby nic się nie stało – dodał kolejny głos.

- Nie mogę się zgodzić z tym twierdzeniem, raczej zasnął, żeby zagłuszyć to, co ma do powiedzenia – jeszcze ktoś włączył się do rozmowy.

Zanim do Lenki dotarło, że w pokoju nie ma nikogo, oprócz śpiącego Adriana, głosy ucichły. Niepokój pozostał. Całą noc przewracała się z boku na bok i myślała o sobocie. Czy Adrian ją zdradza? Tak, na pewno jej powie, że odchodzi. Kobiety są takie naiwne, wierzą we wszystko, co mówią mężczyźni, a oni mówią to, co one chcą usłyszeć. Przecież tak się kochali. To on zabiegał o to małżeństwo i przysięgał, że nie opuści jej aż do śmierci. Aż do śmierci.

Koło piątej nad ranem wstała i poszła pod prysznic. Zmyła z siebie wszystkie wątpliwości, zostawiając nagą prawdę.  Jej prawdę. Kiedy Adrian przewracał się na drugi bok, ona, już ubrana, przekręcała klucz w drzwiach wyjściowych. Potem zamknęła drzwi.  

***

Adrian siorbał kawę z dużego kubka i patrzył beznamiętnie w okno.

- Daj spokój, Adi, na pewno się znajdzie. – przyjaciel, z którym umówił się w kawiarni delikatnie poklepał go po ramieniu. – Kobiety czasem mają takie pomysły. Może wyjechała do koleżanki? Albo zaszyła się na parę dni w jakimś pensjonacie. Poza tym policja też jej szuka, więc chyba nic już więcej nie możesz zrobić.

- Tak się tylko zastanawiam, dlaczego wybrała taki moment. Właśnie miałem jej powiedzieć o nowej pracy i o tym, że ja też dojrzałem do tego, żeby mieć dziecko. Lence strasznie na tym zależało – wydukał. – To miała być niespodzianka, dlatego naszą rozmowę, o którą prosiła od dawna, odłożyłem na tamtą sobotę. W sobotę była rocznica naszego ślubu – dodał. - Wydawało mi się, że to dobry pomysł.

- Na pewno wróci, przemyśli wszystko i wróci. Kobiety takie są – powtórzył przyjaciel.

- Te rocznice chyba nie są dobre. Dzisiaj minął rok, odkąd zniknęła – Adrian znowu patrzył w okno. Tym razem jego wzrok nie ślizgał się po szklanej tafli, tylko przeniknął na ulicę. Już dawno przestał wypatrywać Lenki w tłumie.

Duch piąty - samobójstwo

Najsilniej przyciąga duchy śmierć, a śmierć samobójcza naznacza miejsce, w którym do niej do szło – na wieki.

Wyrok – trzy lata bezwzględnego pozbawienia wolności.
Minęło dopiero trzy miesiące, ale Michał zrozumiał, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Te żenujące żarty, z których musiał się śmiać codziennie, żeby nie dostać po ryju. Płacenie za każdy przywilej-nieprzywilej, nawet za to, żeby się odlać w samotności, nie mówiąc już o… Ech. Czasu się nie cofnie, ale zrobiłby wszystko ponownie. Może nawet jeszcze lepiej. Kto wie?
Za ostatnią stówę wykupił pół godziny samotności w celi. Po spacerniaku strażnik zabrał wszystkich do stołówki, a Michał myślał, jak spędzić ostatnie minuty swojego nędznego życia. Może coś obejrzeć na tablecie? Przeczytać? Robić pompki? Wspominać? Myślenie nad tym zajęło mu całe sześć minut. Dwie minuty rwał prześcieradło i skręcał w sznur, minuta na przywiązanie i zaraz było po wszystkim. Nie żałował czasu, który mu darowano, chociaż zostało mu jeszcze całe dwadzieścia jeden minut.
Strażnika nie zwolnili. Któż bowiem może odpowiadać za samobójstwo drugiego człowieka? Sam odszedł po kilku tygodniach i do dzisiaj leczy się z lęków. Ponoć zawsze, kiedy brał nocną zmianę, z celi, w której Michał popełnił samobójstwo dochodziły głośne jęki i demoniczne wycie, przez które przebijało się jak kolec imię samobójcy. Co najdziwniejsze w tej historii, jej lokatorzy-więźniowie, których z braku miejsc pozostawiono po incydencie w tej samej celi, niczego nigdy nie słyszeli, o czym świadczył ich mocny sen. Tylko Michał siedział na jedynym w tym pomieszczeniu krześle i smutno się uśmiechał. Później spływał na podłogę i banalnie znikał pod kafelkiem. Strażnik obliczył, że to dwudziesty pierwszy kafelek – licząc od drzwi.

Duch szósty - przemoc

Duchy wracają w miejsca, które gromadzą negatywną energię związaną z przemocą, brutalnością czy okrucieństwem.

Niby zwykła szkoła w polskim mieście, ale stosunki jakie w niej panują nie zachwycają ani nauczycieli, ani uczniów. Karolina jest w grupie tych niezadowolonych, chociaż ma nadzieję, że po ostatnim incydencie zmieni się tam wszystko.
Koło śmietnika zbierają się palacze. Nieduża grupka, ale szkoła też niewielka. Po dwie klasy z rocznika. Takie małomiasteczkowe liceum.
We wtorek było ich na długiej przerwie około dwunastu. Antek dołączył jako ostatni. Zresztą zrobił to pierwszy raz w życiu. Przenieśli się z rodzicami do miasteczka niedawno i w taki sposób próbował zdobyć nowych znajomych. W jego starej szkole zawsze najfajniejsi ziomale jarali za szkołą. Nikt go tutaj nie znał, więc pierwszego dnia pomaszerował z paczką czerwonych malborasów za wymykającymi się bocznym wejściem kolegami. Atmosfera pod śmietnikiem nie powalała. Wyraźnie poczuł napięcie, ale jak się szybko okazało spowodowane zdarzeniem, które miało miejsce kilka dni temu.
- Co tacy smutni? – zagaił.
- Ty, nowy, nie interesuj się za bardzo – burknął niedogolony brunet.
- Co się go czepiasz? - Karolina – wysoka, modnie ubrana dziewczyna pierwsza wyciągnęła rękę. – Antoni, znaczy Antek – przywitał się.
- Tak to widzisz u nas jest, nie szanują nikogo. A co do zdarzenia – ciągnęła Karolina – w zeszłym tygodniu jaraliśmy tutaj spokojnie po lekcjach, kiedy dwóch kolegów posprzeczało się i pobiło. Leżą teraz w szpitalu i smutno jakoś bez nich.
- Chyba pochlastało – dorzucił ktoś z boku. – Noże zabezpieczyła policja.
- To zresztą nie pierwszy raz. Cztery lata temu chłopak z naszej szkoły zabił tu dziewczynę. Do dzisiaj go nie złapali – dodała Karolina.
- To czemu nie zmienicie miejsca? Nie boicie się? – Antek wolał się nie mieszać w takie historie.
- No coś ty, kto by się tam bał, chyba nie wierzysz w bajki – i tym razem niedogolony brunet wtrącił swoje trzy grosze. – Kto penia, ten wypada.
- Lepiej się przenieść – Antek zaoponował, żeby utrzymać pozycję. – Takie miejsca gromadzą negatywną energię, bo okrucieństwo łamie ludzką duszę, a duchy potrafią to doskonale wyczuć– wyrzucił z siebie na wydechu, nie czekając, aż ktoś mu przerwie - i generują przemoc – dodał po zaczerpnięciu powietrza.
Brunet odepchnął go gwałtownie i Antek się zachwiał.
- Widzisz? – krzyknęła Karolina. – Już stałeś się agresywny.
Kilku chłopaków zgasiło papierosy. Żaden się nie odezwał.
- Ja więcej tu nie przyjdę. Za sklepem też jest spoko – dodała Karolina.
Brunet burknął coś pod nosem, ale Antek domyślił się, że to nie są przeprosiny. Kiedy uczniowie zaczęli się rozchodzić potężny śmietnik się przewrócił. Ot tak. Bez powodu. W ostatniej chwili Antek złapał bruneta za rękaw i pociągnął w swoją stronę. W jego oczach dostrzegł najpierw złość, następnie niedowierzanie. Później zobaczył wdzięczność.

Duch siódmy - szaleństwo

Jeśli nie obronimy się przed szaleństwem, możemy być pewni, że złe duchy nam nie odpuszczą.

Pewnego wieczoru, kiedy brama schroniska dla bezdomnych zwierzaków została zamknięta, Karolina, dziennikarka lokalnej gazety „Nasza Okolica” postanowiła rozpocząć prywatne śledztwo. Ponieważ mieszkała niedaleko, często w nocy słyszała wycie psów i jęki kotów, ale kiedy zadawała pytania sympatycznej pani Wiesi – dyrektorce przybytku – ta zbywała ją czymś w rodzaju: Muszą się wypłakać, tęsknią za właścicielami, wyją do księżyca, przecież nikt nie robi im krzywdy itp. Dlatego tej nocy zakradła się do środka, żeby przyjrzeć się z bliska okolicznościom, w których dochodzi do incydentów.
Furtka od strony pola zamknięta zwykle na skobel, tym razem ustąpiła przy lekkim pchnięciu ramieniem. Karolina obeszła klatki i przyjrzała się śpiącym zwierzętom.

  • Dlaczego nie wyczuwają intruza? – mruknęła. – Kici, kici – zawołała do kilku stłoczonych w klatce kotów. Bez odpowiedzi. Wszystkie wyglądały jak wypchane, albo może raczej pogrążone w letargu, gdyż jeden z nich jednak lekko poruszył pręgowanym ogonem.
    Przejechała światłem latarki po sąsiednich legowiskach. Psy również mocno spały rozłożone w dziwnych pozycjach po swoich klatkach. Karolina zadrżała mimowolnie. Nie spodziewała się takiej sytuacji. Przygotowała się na merdanie ogonem, poszczekiwanie, pomiaukiwanie i wzięła ze sobą torbę smakołyków, żeby obłaskawić towarzystwo. Jako wolontariuszka wyprowadzała dwa razy w tygodniu psy na spacer i zaznajomiła się z całą menażerią.
    Szmer, a raczej skrzypienie dobiegło od strony drogi. Zgasiła latarkę i przycupnęła za klatką z kotami, na wypadek, jeśli jednak zwierzęta się obudzą. Koty nie lgnęły do niej zupełnie z powodu psiego zapachu, którym emanowała więc nie zdradzą jej kryjówki, pomyślała.
    Rower zatrzymał się przed wejściem głównym. Sympatyczna pani Wiesia zapaliła światło w kantorku i chwilę potem nadjechał samochód. Karolina podkradła się pod okno. Dwóch mężczyzn położyło właśnie na stole banknot stuzłotowy, który zniknął zaraz w kieszeni pani Wiesi. Później było już tylko gorzej. Mężczyźni podjechali wózkiem, na którym stało pudło i wyładowali je po brzegi śpiącymi zwierzętami.
  • Sami rozumiecie, że więcej nie mogę, ktoś mógłby coś podejrzewać. Zwierzęta ze schronisk nie znikają tak szybko – tłumaczyła się pani Wiesia.
    Jeden z mężczyzn skinął głową. Samochód odjechał. Pani Wiesia nie wsiadła jednak na rower. Karolina wróciła na miejsce za klatką z kotami. Zamiast szesnastu, było ich teraz cztery. Dyrektorka zapaliła światło i usiadła na stołku koło kantorka. Zaintonowała dziwną pieśń, po czym wstała i zawirowała wokół własnej osi. Śpiew zamienił się w charkot, a następnie w szaleńczy śmiech. I wtedy to się stało. Najpierw zawył wiatr, który według opinii miejscowych śledczych otworzył wszystkie klatki. Rozbudzone zwierzęta rzuciły się z furią na swoją opiekunkę. Karolina nie czekała, co będzie dalej. Wybiegła przez furtkę, ale szybko zawróciła i starannie ją za sobą zamknęła. Kiedy pędziła przez pole, cieszyła się, że miała na sobie rękawiczki. Noc przecież zapowiadała się chłodna.

Duch ósmy - morderstwo

I znowu miejsce naznaczone śmiercią. Tym razem chodzi o zabójstwo. Tutaj złe duchy mogą sobie poszaleć.

Kasul, pas miedziany, prowincja Katanga, Demokratyczna Republika Konga
Komisja z Amnesty International już wczoraj skończyła prace nad raportem na temat wykorzystania nieletnich do pracy w kopalni. Greg zerknął na ekran laptopa i westchnął ciężko. Chociaż temat podobno jest nieaktualny, bo po ich poprzednim raporcie małe dzieci nie mają wstępu na tereny należące do spółki wydobywczej, a jak zapewnia jeden z kierowników, nastolatkowie, którzy zgłaszają się do pracy pomagają tylko w łupaniu i sortowaniu kamieni. Greg widział co prawda jednego z nich, jak dźwigał ciężki worek, ale kierownik twierdzi, że to przypadek i nikt mu wcale nie kazał tego robić.
Zaraz po śniadaniu komisja, razem z fotografem zeszła do kopalni, a raczej głębokiej, ciemnej dziury. Kilka osób, które kręciły się na dole miało zamontowane naczołowe latarki, ale nie mieli kasków. Narzędzia, którymi się posługują, to łopaty, dłuta i haki, a worki z urobkiem wyciągają na powierzchnię przy pomocy lin.
Kiedy przeszli kilkanaście metrów, sztolnia pokazała się w całej krasie. Liczne rozgałęzienia, niczym czarne odnóża gigantycznego pająka wciskały się w skały. Korytarze nie miały kopalnianych zabezpieczeń i nawet po zapewnieniu kierownika, że drążone są w twardej skale, a to nie grozi zawaleniem, poczuliśmy się nieswojo.
Nie wystraszyłem się jednak na tyle, żeby zawrócić. Pierwszy wsunąłem się w odnogę z prawej strony i szedłem dość długo, przyświecając sobie latarką. Za mną ruszył tylko fotograf i po kilku minutach, strasznie kaszląc, zawróciliśmy.
- Zaczekaj, zrobię kilka ujęć, postójmy trochę, niech opadnie ten cholerny pył. – Fotograf ustawił aparat na odpowiedni tryb i pstryknął kilka zdjęć – korytarz niknący w skale i ściany, które wyglądały jak oskrobane. – Dobra, możemy wracać – oznajmił po chwili.
Wszyscy wiedzieli, że pył, który unosił się podczas prac w kopalni prowadzi do śmiertelnej choroby płuc, a nikt nie zaproponował im nawet maseczki na usta. Kaszel ustał po wyjściu na zewnątrz.
Fotograf wszedł do baraku. Ostre światło nie pozwalało na przejrzenie zdjęć, a chciał je jeszcze dzisiaj wysłać do redakcji. Po kilku minutach wychylił się przez drzwi i zdławionym głosem krzyknął:
- Mam coś, szybko, nie uwierzycie.
Na jednym ze zdjęć widać było dziwną postać, skręconą w nienaturalny sposób i dosłownie wmurowaną w ścianę, albo raczej obrosłą litą skałą, pokrytą pyłem, zlewającą się z otoczeniem tak doskonale, że przechodzący tamtędy robotnicy nie mogli jej na pewno odróżnić od kamiennych ścian.
Po wydobyciu ciała i przeprowadzeniu sekcji zwłok okazało się, że należy ono do zaginionego przed czterema laty kierownika kopalni, tego samego, który odpowiadał za zatrudnienie, a tym samym śmierć czternaściorga dzieci. Narządy wewnętrzne nie zostały naruszone, a ciało uległo mumifikacji. Oględziny miejsca domniemanej śmierci nie przyniosły rezultatu i nikt nie potrafił wyjaśnić, w jaki sposób człowiek ten przylgnął niczym magnes do ściany na wysokości ponad dwóch metrów w pozycji horyzontalnej.
Greg nie poprawił raportu, bo i co miałby w nim dopisać? Że laptop, na którym ten raport powstał zasilany jest obecnie przez baterię litowo - jonową, do produkcji której wykorzystuje się kobalt, który przy pomocy nieuczciwych pośredników i skorumpowanych urzędników trafia na wybrzeże, a stamtąd do Chin? W telefonie też ma taką baterię, musi przecież zadzwonić do żony.

Duch dziewiąty - samotność

🍊 Samotność to idealna pożywka dla złych i bardzo złych duchów. Tylko czają się, żeby posiąść smutne, słabe, cierpiące serca i nad nimi zapanować. 🍊

Kair, Heliopolis
Lina dokładnie zakręciła kran. Problemy z wodą w kairskiej metropolii występowały często, mimo bliskości Nilu, życiodajnej rzeki, bez której Egipt przestałby istnieć. Ojciec Liny zawsze powtarzał, żeby szanować to, co najważniejsze i Lina doszła do wniosku, że chodziło mu o wodę. Może też o powietrze, ale na to wpływu nie miała.
Zmyła wszystkie naczynia po rodzinnym obiedzie, co zajęło jej około dwóch godzin i właśnie zabrała się za przygotowania do kolacji. Trochę mięsa i warzyw, ryż, suszone owoce wydały się wystarczającą bazą do stworzenia wyśmienitego posiłku. Kamal, jej małżonek, powinien niedługo wrócić z dyżuru, więc powinna się pospieszyć. Wszystko dzisiaj leciało jej z rąk – pobiła talerz i dwie szklanki. Usiadła na wysokim stołku przy kuchennym blacie i odpoczęła przez chwilę. Mimo to nie poczuła ulgi.
Kamal był lekarzem. Jego rodzina długo zabiegała o ślub z Liną, aż w końcu ojciec się zgodził. Miała wtedy szesnaście lat. Może inna byłaby szczęśliwa, może nawet najszczęśliwsza na świecie, ale nie Lina. Lina czuła się samotna i opuszczona. Ciągłe dyżury, nagłe nocne wyjazdy Kamala doprowadzały ją do pasji. Kiedy był w domu, odpoczywał i musiała siedzieć samotnie w swoim pokoju, a kiedy go nie było, nie pozwalał jej nigdzie wychodzić. Mogła zaprosić rodziców na obiad, co też czyniła, chociaż gotowanie i sprzątanie nie sprawiało jej żadnej przyjemności. Dzieci nie mieli.
Dzisiaj Kamal wrócił wcześniej.
- Nie jestem głodny, Lino – oznajmił. – Wróciłem, żeby z tobą porozmawiać.
- To nawet dobrze, bo jestem już zmęczona – pomyślała, ale powiedziała – O czym kochanie?
- Zaproponowali mi pracę w ambasadzie. W Londynie. Tylko na razie nie mogę cię zabrać ze sobą.
- To znaczy?
- Wrócisz do rodziców, dam ci wolność, rozwodzę się z tobą – dodał.
Nie poczuła nic. Żalu, rozczarowania, ulgi czy nawet złości. Uśmiechnęła się tylko. Przecież wczoraj usłyszała tę wiadomość od kobiety, która często siadała na tym fotelu, przykrytym czerwonym kocem. Czasem tkwiła w nim całe popołudnie, a czasem tylko kilka minut. Odzywała się rzadko, ale wczoraj rozmawiały długo. Uprzedziła ją i przygotowała na tę rozmowę. Potem jak zwykle, rozpłynęła się w smużkach słońca, wdzierających się przez stare okiennice.
- To dobrze, jestem już zmęczona – powiedział Lina. Nie przeszkadzało jej nawet to, że Kamal miał wyjechać do Londynu z pewną pielęgniarką. Podeszła do niego i pocałowała go w policzek. Najwyraźniej zdziwiony i zaskoczony przytulił ja lekko. Nie odwzajemniła uścisku.
Kiedy napuściła wody do wanny, dokładnie tyle, ile trzeba, rozebrała się i ostatni raz spojrzała w wielkie, masywne lustro wiszące obok umywalki. Lekko dotknęła bruzd na swojej twarzy, pogładziła wysuszone piersi i westchnęła cicho. Założyła najpiękniejszą suknię - zieloną, przetykaną złotymi cekinami. Połknęła garść tabletek i spokojnie zanurzyła się w wodzie.
- Siedemdziesiąt dwa lata to dobry wiek na odejście – szepnęła, a kobieta, która teraz siedziała na krześle za wielkim wiklinowym koszem na pranie, skinęła twierdząco głową. Lina zasnęła.

Duch dziesiąty - choroba

Choroba osłabia umysł i produkuje negatywne myśli, a wtedy już tylko moment do opętania przez złego ducha.

Smakowało mi dawniej takie wino, pomyślałem i pociągnąłem potężny łyk prosto z butelki. Nie przeszkadzały mi fragmenty pływającego w środku korka, ponieważ już dawno się uodporniłem na wszelakie niedogodności. Kieliszka, ba, nawet szklanki czy kubka w czystej postaci również mi nie brakowało, ponieważ od czasu do czasu moja córka Anetka wpadała zwizytą i czyściła zasyfiałe kąty mojego lokum. Mieszkaniem tego barłogu nie ośmieliłbym się nazwać, ale jak już powiedziałem, bałagan mnie nie krępował ani nie kolidował z codziennymi czynnościami, które ostatnio zgodnie z moim zapotrzebowaniem, nieco się skurczyły.
Myłem zęby i ciało. Resztki pasty od miesiąca wyciskałem pieczołowicie z tubki. Dacie wiarę? Ona nigdy się nie kończy. Mydła spory stosik uzbierał się latami w szafce pod wanną. Poza tym spałem, czasem jadłem no i piłem. Robota znudziła mnie dawno. Porzucenie jej poszło równie łatwo, jak wrzucenie pustej (zgniecionej) puszki do kontenera na śmieci. No dobra, wywalili mnie. Po co komu pracownik wiecznie śmierdzący wczorajszym, jak powiedziała szefowa, alkoholem. Ha ha, to nie był wczorajszy, tylko świeżutka małpka nabyta w drodze do biura. Jako konstruktor maszyn precyzyjnych czułem się w obowiązku zachowywać nie mniej precyzyjnie, a po niewielkiej dawce alkoholu przestawały się trząść ręce. Cóż na to poradzę, że na przerwie wyskakiwałem po kolejną i jeszcze jedną. Przecież nie będę kupował hurtowo, jak pijak jakiś czy inny alkoholik.
Wracając do wina. Smakowało mi, ale kiedyś. Dzisiaj nie czułem nic oprócz żalu, że po spożyciu całej zawartości udam się ponownie do monopolowego po kolejne, nieco mocniejsze procenty. Nie zwracałem uwagi na barwę (w butelce nie widać) choć zawsze wolałem wiśniowo-rubinową. Lubiłem też wyczuć tytoń, pieprz i jeżynę, a w zapachu wyłowić odpowiedni bukiet. Taki full – bodied. Zatęskniłem za tymi odczuciami.
Czyżbym wykonywał swoją pracę nieodpowiednio, pomyślałem. Zawsze w terminie i bez uwag. Wygrałem konkurs na najlepszą konstrukcję mostu, ślęczałem do nocy, zarywałem weekendy. A wczoraj to mi się nawet śniło, że wróciłem. Tylko jej już tam nie było. Nowy szef powitał mnie z otwartymi ramionami i strzeliliśmy sobie po jednym na początek naszej przyjaźni. Podobno szefową przejechał jakiś pijak na pasach. Świadkowie widzieli, jak wyraźnie dodał gazu, po czym przejechał biedulkę i zbiegł z miejsca wypadku. Żałuję w sumie, że to tylko sen. Nie, żebym jej życzył czegoś takiego, tylko wróciłbym chętnie do roboty. W domu nuda. I wino się kończy – pociągnąłem ostatni łyk i wyplułem korek.
Chwilę później zadzwonił dzwonek do drzwi. Myślałem, że to córka i nawet chętnie podskoczyłem, żeby jej otworzyć omamiony wizją posiadania czystych naczyń przez kolejne dwa tygodnie. To jednak nie była ona. Za drzwiami stał policjant.Resztę już pani wie.

Duch jedenasty - nienawiść

Duchy karmią się też ludzkimi słabościami. Nienawiść i zazdrość mocno je przyciągają.

Godność, poczucie człowieczeństwa, a nawet zwykłą potrzebę bliskości Joanna zatraciła w sobie już dawno. Dwójka małych dzieci - Leoś lat siedem i Kalinka lat trzy – trzymały ją w pionie, który mocno drgał i ciążył ku pochyleniu lub nawet ku upadkowi.
Mąż Joanny, znany chirurg, podpora miejscowego szpitala, rzadko zaglądał do kieliszka. Kiedy coś wypił, stawał się miły, rozmowny i elokwentny, komplementował wszystko i wszystkich, dlatego jako bywalec lokalnych imprez zaskarbił sobie sympatię tej małomiasteczkowej społeczności. W domu zachowywał się jednak inaczej. Za krzywo ustawione kapcie czy spóźnienie z obiadem karał nie tylko żonę, ale i dzieci.
- Żebyś nie dawała dzieciakom złego przykładu. Przecież muszą się na kimś wzorować! Nie chcesz chyba, żeby stali się takimi nieudacznikami, jak ty – mawiał i konsekwentnie wymierzał sprawiedliwość.
Lubił wymyślać kary. Chełpił się w przypływach dobrego humoru, że żadna się do tej pory nie powtórzyła. A były różne: nicniemówienie przez kilka godzin (żona i dzieci), nieuśmiechanie się przez dwa dni (dzieci), brak kolacji, brak śniadania, chodzenie boso, czytanie na głos do utraty głosu, nienazywanie ojca ojcem, a matki matką, czołganie się w tę i z powrotem przez godzinę po mieszkaniu(żona), całowanie ojca w stopy (dzieci)… kilka lat upokorzeń.
Dzisiaj wrócił jak zwykle punktualnie. Kapcie stały równiutko, gorący obiad już wjeżdżał na stół w jadalni. Świeże kwiaty pachniały upojnie. Sielanka. Tak, tylko puste oczy Joanny nie pasowały do tego obrazka.
- Gdzie są dzieci? – fuknął.
- Przeziębione, jakiś wirus. Zjedzą później, przecież nie będę cię narażać na infekcję. Twoja praca jest taka ważna, kochanie – oświadczyła Joanna i już wlewała do talerza jego ulubioną pomidorówkę. Nie chciała, żeby dzieci widziały, jak ojciec zwala się pod stół po zażyciu solidnej porcji cyjanku. Może nie przeżyją tego zbyt mocno, pomyślała, przecież w tym miesiącu ich ojciec nie pozwolił siebie nazywać ojcem. Ot, umarł jakiś człowiek, cóż, że przy rodzinnym stole. Bywa.
Przeciąg otworzył okno, które zachybotało skrzydłami niczym spłoszony ptak. Później nastała cisza.