Dzisiaj dziennik zakatarzony.
W poniedziałkowy poranek czułam się doskonale, koło południa lekko drapnęło mnie w gardle, wieczorem padłam na twarz, nie nadążałam z wyciąganiem chusteczek z pudełka, skończyły się, papier toaletowy poszedł w ruch, zaczęły się senne koszmary (uprawiam jogging nocą w ciemnej uliczce z koleżanką, ktoś nas goni, najpierw łapie ją, uciekam, budzę się, imienia nie podam), kto zdrowy na umyśle uprawia jogging nocą? aha, to sen. Wtorek, dzień wielkiego kichania, apsik, przy stu przestałam liczyć, apsik, gorączka nie występuje, nie wiem czy to dobrze, papier się kończy, koszmary nocne zelżały, ten gość z ciemnej uliczki złamał nogę, uff. Środa, kaszel okrutny, żebra już wyrwało, przytrzymuję rękoma płuca, piję maliny, imbiry, soki z cebuli, żrę czosnek, noc spokojna. Czwartek, żebra wróciły na miejsce, wszystko jakby przycichło, zapas nowych chusteczek leży nienaruszony, czasem kichnę, pisać się zachciało. Zdrowia życzę.
APSIK
Chustki donosowe już na wykończeniu
Katar okrutny dopadł mnie z wieczora
Nie zdzierżę dłużej jego istnienia
Dmucham więc w papier i wrzucam do wora
Worki a jakże pod oczami sine
Ukradkiem kapie cosik z czubka nosa
Poczekaj chusteczki jeszcze w rurki zwinę
I zablokuję ten wściekły wodospad
Podobno katary dni siedem bywają
Niektórych silnie tydzień cały dręczą
Więc trudno poczekam i wierszyk napiszę
Niech inni czytając też się ostro męczą