- Mario, Mario!
Johannes wołał swoją córkę od kilu dobrych minut. Chciał zapytać o zdanie w sprawie koloru kobiecej sukni na obrazie, który właśnie tworzył. Maria często doradzała mu w malarskich rozterkach, bo według niego, to właśnie ona mogła się poszczycić najlepszym wyczuciem w tej dziedzinie.
Wszedł do bawialni, chociaż unikał tego miejsca, ze względu na tłumy domowników, które przesiadywały tam o każdej porze dnia i nocy. Marysia stała tyłem, pochylona nad stołem zdawała się nie dostrzegać reszty świata. Podkradł się cichutko i zerknął jej przez ramię. Czegoś takiego się nie spodziewał. Kobieta, a do tego jego własna córka trzymała w ręku rysik, którym kreśliła tak piękne, absolutnie doskonałe linie, że nikt nie mógł się z tym równać.
Oddalał się równie cicho, na palcach. Adrenalina wzburzyła mu krew i nieprzeparta chęć, aby jednak podbiec splątała jego myśli i… potknął się o własną nogę.
- Bum!
Łoskot ciała, które uderzyło o drewnianą posadzkę zadudnił w ciszy poranka. Marysia zdziwiona podniosła głowę i odwróciła się na chwilę.
- Tak, dziękuję ci, już wiem jakiego koloru użyć – krzyknął, może zbyt głośno.
Johannes podniósł się z podłogi i podreptał do pracowni.
- To musi być magia - mruknął do siebie.
Kiedy następnego dnia córka przyniosła ojcu śniadanie, ten spał smacznie na kozetce, a na sztalugach schło nowe dzieło. Podeszła bliżej i przejrzała się jak w lustrze. Nawet niebiesko - złoty turban wyglądał jak prawdziwy.
- Ojcze, ojcze - potrząsnęła go za ramię. - A kupisz mi takie kolczyki na jarmarku?
Delikatnym paluszkiem wycelowała prosto w ucho dziewczyny z obrazu, na którym lśniła wymarzona perła.