Może byłam głodna, a może to ten zapach świeżych czereśni, które przed chwilą kupiłam na ulicznym straganie, spowodował skurcz żołądka. Ze strachem rozejrzałam się za czymś do siedzenia. Dowlokłam się z trudem do przystanku i przysiadłam w kącie, ciężko dysząc. Powieki same opadły, a ja poczułam wyraźnie, jak mama położyła rękę na moim ramieniu.
- Zjemy trochę czereśni? – zadała mi pytanie raczej retoryczne, bo obydwie za nimi przepadałyśmy.
Na ogromnym, lśniącym, żółtym talerzu piętrzyła się góra dojrzałych owoców, a my od razu zabrałyśmy się do jedzenia. Ciemnoczerwony sok zatrzymywał się w kącikach ust, czasem kapał na spódnicę. Pstrykałyśmy pestkami w trawę, skrupulatnie sprawdzając, która spadła najdalej i śmiałyśmy się jak wariatki. Tak, doskonale to pamiętam.
Nagle spadł deszcz. Wielkie krople waliły w trawę i pusty talerz, obraz się rozmył, chciałam ją złapać za rękę, ale zniknęła. Rozłożyłam wielki kraciasty parasol i poszłam dalej. Ból zniknął.