W moim ogrodzie rosną kwiaty. Grube, chropowate łodygi, napęczniałe od deszczu dzierżą godnie wielkie parasole, utkane z niedotykalskich, efemerycznych płatków. Falują bezustannie, strącając zimne krople na trawę. Wczoraj słowa spadły deszczem. A trawa zielona, a jakże. Chwilami przechodzi w szmaragd, szczególnie wtedy, kiedy promieniom słońca trudniej się przebić przez gąszcz. Na trawie ja. Cała w skowronkach, wróbelkach i atramentowych wronach. Czasami w bażantach i piegżach. W piegach zawsze. Gdybyś przechodząc przypadkiem zaginioną ścieżką dostrzegł moją osobistą osobę, na pewno byś mnie nie poznał. Przysnęłam bowiem z otwartymi oczami. Na moich rzęsach osiadła rosa minionego poranka, nie troszcząc się o południe. Usta zamilkły w połowie zmyślonego zdania. Opadłe liście dyskretnie zakryły myśli ulotne i ociężałe, subtelnie i powściągliwie, ale jakże skutecznie. Mgła spowiła moją kruchość. Nic już nie widać.
@Jola Czemiel