ZADANIE Z KALIGRAFII

. 1 min czytania . Written by Jolanta Czemiel

Wcale się nie bawię w żadne halołiny ani straszenie. Koło naszego domu i tak jest wystarczająco ponuro, wcale nie żartuję. W ostatnie drzewo strzelił piorun i od wiosny straszy swoim osmalonym kikutem, klepki w podłodze skrzypią nawet wtedy, kiedy nikt po nich nie chodzi (w nocy również), do tego wycie w rurach, przeciągi (wybite okienko na strychu), pająki, setki pajęczyn, i nawet myszy. Dlatego na zimę przenosimy się do miasta.

Tego dnia musiałam pojechać po swoje notatki. Sesja zimowa (i egzamin z kaligrafii) zbliżała się jak japoński pociąg, a trzeba jeszcze zaliczyć pisanie trzcinką po papirusie, które to zadanie zostało odrobione, ale utknęło w szufladzie biurka w moim pokoju. Tak więc wzięłam klucze i odpaliłam starego garbusa w kolorze zgniłej czereśni, następnie udałam się do naszej letniej rezydencji.

Wokół domu rozciągało się pole kukurydzy, które z powodów bliżej mi nieznanych nie zostało skoszone. Zeschłe badyle szeleściły i drgały na listopadowym wietrze, kiedy jechałam błotnistą drogą środkiem pola. Nagle coś zachrobotało i zgasł mi samochód.

- Cholera - zaklęłam - czemu nie wzięłam kurtki?

Moje roztargnienie należało do kanonu moich zachowań. Ale dziś? Przecież w domu też było zimno, więc mogłam coś wziąć na wszelki wypadek! Nic z tego. Siedziałam wciśnięta w fotel i naciągałam rękawy ażurowego swetra na dłonie, do których już docierał chłód. Jasne też było, że w najbliższym czasie nikt tędy nie przejedzie, bo znajomi znali nasze zwyczaje, a listonosz został uprzedzony. Musiałam zadzwonić do ojca, chociaż wiedziałam, co usłyszę. Zasłużyłam.

Ostatnia kreska migała na ekraniku smartfona. Postanowiłam wysłać esemesa. Bałam się, że bateria padnie. Uff, udało się, teraz tylko czekać na ratunek. O! Jest odpowiedź:

- Będę za godzinę, choć sama wiesz, jaki jestem dzisiaj zajęty - odpisał.

Wtuliłam się jeszcze mocniej w fotel i przykryłam wielką, szmacianą torebką w kolorowe pasy (dobrze, że lubię duże). Zrobiło się jakoś raźniej. Ręce wsunęłam do środka i już nie marzły. Szum kukurydzy mnie uspakajał i prawie zasnęłam, kiedy ktoś zapukał w boczną szybę.

- Tata?

JOLA CZEMIEL